Jak
to jest czuć, że życie mknie Ci przez palce, przelatuje przez nie jak ziarnka
piasku na plaży? Jak to jest zdawać sobie sprawę, że nigdy nie powróci się już
do poprzedniego życia, do tamtych nawyków, do tamtej pracy?
To
uczucie towarzyszyło Jej odkąd usłyszała wiszący nad nią wyrok. Tak, białaczka
była dla niej jak wyrok, koniec życia, które było dla niej tak ważne. Koniec
pływania. Koniec szansy na medal. Koniec wszystkiego.
Warszawska
klinika ma być złotym środkiem, szansą na pozbycie się tykającej bomby, na
pozbycie się tego paskudztwa, które zabiera jej nadzieje na lepsze jutro.
Michał
codziennie powtarzał Jej, że wszystko będzie dobrze. Codziennie dopóki z bólem
serca nie musiał jej opuścić i wrócić do Spały.
-
Nie chcę Cię zostawiać – szepnął.
-
Przywieź medal, żebym mogła być z Ciebie dumna – uśmiechnęła się nikle
poprawiając okalającą ją kołdrę.
-
Przywiozę – odparł chwytając ją za dłoń.
Ucałował
jej delikatną skórę, by potem unieść głowę do góry i napotkać jej zmęczone
oczy. Znów w nich zatonął, chociaż nie miały już wcześniejszego blasku, tej
radości, szczęścia.
-
Jedź już – wydusiła z siebie wiedząc, że dłużej nie wytrzyma i zaraz wybuchnie
płaczem – powiedz Ilonie, że jak tylko poczuje się lepiej chcę wrócić do
treningów – oznajmiła próbując podtrzymać na duchu samą siebie.
Jednakże
doskonale wiedziała co ją czeka. Kilkakrotnie rozmawiała z lekarzem, który nie
dawał jej szans na powrót do sportu.
-
Uparta jak osioł – zaśmiał się – zadzwonię wieczorem – dodał obdarzając jej
policzek muśnięciem ust.
Nie
rozmawiali o tamtym pocałunku. Odkąd trafiła do Warszawy nie powtórzyli tego
aktu. Nawet o nim nie wspomnieli. Żadnych obietnic. Żadnych przyrzeczeń. Nic. Byli
tchórzami.
Lekarz
prowadzący leczenie Izabeli postanowił natychmiastowo wprowadzić chemioterapie.
Po upływie ośmiu dni od wyjazdu siatkarza blondynka została poddana pierwszemu
zabiegowi. Z trudem wytłumaczyła Michałowi, że nie musi przyjeżdżać i trzymać
jej wtedy za rękę.
Mimo
tego, że nie czuła się najlepiej i męczyły ją wymioty dwa dni później została
wypisana do domu. Co miesiąc miała stawiać się w klinice, na kolejne chemie.
Powrót
do rodzinnego domu był dla niej ogromnym przeżyciem. Gdy tylko jej tata
zaparkował samochód na podjeździe jednego z podwarszawskich domów, pojedyncza
łza pociekła po jej policzku.
-
Wreszcie w domu – uśmiechnęła się mam pomagając jej wysiąść z samochodu.
Odkrywała
na nowo każdy centymetr domu. Z uśmiechem pchnęła drzwi swojego pokoju i łapała
każdy promień słońca wpadający przez uchylone okno. Tutaj czuła się
bezpiecznie.
-
Wczoraj przyszła do Ciebie paczka, Kochanie – zza uchylonych drzwi wyłoniła się
sylwetka Marii.
Zdziwiona
odebrała od matki nieduże kartonowe pudełko na którym widniały jej dane. Wewnątrz
odnalazła reprezentacyjną koszulkę z nazwiskiem Kubiak i zdjęcie
przedstawiające całą reprezentacje z transparentem, na którym widniał napis: Iśka wracaj do nas! Po jej policzkach
pociekły strumienie łez. Przycisnęła do ust koszulkę, która po chwili
przesiąkła od słonych kropel. Wystukała w telefonie dziękuję i wysłała je na tak dobrze znany, michałowy numer.
Rodzice
traktowali ją jak umierającą, powodując, że sama zaczynała tak się czuć. Wciskali
jej dietetyczne posiłki, skakali wokół niej jak koło świętej krowy. Miała już
tego dość. Wiedziała, że z dnia na dzień jej organizm stawał się coraz słabszy.
Czuła jak ucieka jej cale życie. Nie chciała umierać nie spełniając swoich
marzeń czy pragnień.
Postanowiła
zacząć już od dziś.