poniedziałek, 21 kwietnia 2014

epizod czternasty

Jak to jest czuć, że życie mknie Ci przez palce, przelatuje przez nie jak ziarnka piasku na plaży? Jak to jest zdawać sobie sprawę, że nigdy nie powróci się już do poprzedniego życia, do tamtych nawyków, do tamtej pracy?
To uczucie towarzyszyło Jej odkąd usłyszała wiszący nad nią wyrok. Tak, białaczka była dla niej jak wyrok, koniec życia, które było dla niej tak ważne. Koniec pływania. Koniec szansy na medal. Koniec wszystkiego.
Warszawska klinika ma być złotym środkiem, szansą na pozbycie się tykającej bomby, na pozbycie się tego paskudztwa, które zabiera jej nadzieje na lepsze jutro.
Michał codziennie powtarzał Jej, że wszystko będzie dobrze. Codziennie dopóki z bólem serca nie musiał jej opuścić i wrócić do Spały.
- Nie chcę Cię zostawiać – szepnął.
- Przywieź medal, żebym mogła być z Ciebie dumna – uśmiechnęła się nikle poprawiając okalającą ją kołdrę.
- Przywiozę – odparł chwytając ją za dłoń.
Ucałował jej delikatną skórę, by potem unieść głowę do góry i napotkać jej zmęczone oczy. Znów w nich zatonął, chociaż nie miały już wcześniejszego blasku, tej radości, szczęścia.
- Jedź już – wydusiła z siebie wiedząc, że dłużej nie wytrzyma i zaraz wybuchnie płaczem – powiedz Ilonie, że jak tylko poczuje się lepiej chcę wrócić do treningów – oznajmiła próbując podtrzymać na duchu samą siebie.
Jednakże doskonale wiedziała co ją czeka. Kilkakrotnie rozmawiała z lekarzem, który nie dawał jej szans na powrót do sportu.
- Uparta jak osioł – zaśmiał się – zadzwonię wieczorem – dodał obdarzając jej policzek muśnięciem ust.
Nie rozmawiali o tamtym pocałunku. Odkąd trafiła do Warszawy nie powtórzyli tego aktu. Nawet o nim nie wspomnieli. Żadnych obietnic. Żadnych przyrzeczeń. Nic. Byli tchórzami.
Lekarz prowadzący leczenie Izabeli postanowił natychmiastowo wprowadzić chemioterapie. Po upływie ośmiu dni od wyjazdu siatkarza blondynka została poddana pierwszemu zabiegowi. Z trudem wytłumaczyła Michałowi, że nie musi przyjeżdżać i trzymać jej wtedy za rękę.
Mimo tego, że nie czuła się najlepiej i męczyły ją wymioty dwa dni później została wypisana do domu. Co miesiąc miała stawiać się w klinice, na kolejne chemie.

Powrót do rodzinnego domu był dla niej ogromnym przeżyciem. Gdy tylko jej tata zaparkował samochód na podjeździe jednego z podwarszawskich domów, pojedyncza łza pociekła po jej policzku.
- Wreszcie w domu – uśmiechnęła się mam pomagając jej wysiąść z samochodu.
Odkrywała na nowo każdy centymetr domu. Z uśmiechem pchnęła drzwi swojego pokoju i łapała każdy promień słońca wpadający przez uchylone okno. Tutaj czuła się bezpiecznie.
- Wczoraj przyszła do Ciebie paczka, Kochanie – zza uchylonych drzwi wyłoniła się sylwetka Marii.
Zdziwiona odebrała od matki nieduże kartonowe pudełko na którym widniały jej dane. Wewnątrz odnalazła reprezentacyjną koszulkę z nazwiskiem Kubiak i zdjęcie przedstawiające całą reprezentacje z transparentem, na którym widniał napis: Iśka wracaj do nas! Po jej policzkach pociekły strumienie łez. Przycisnęła do ust koszulkę, która po chwili przesiąkła od słonych kropel. Wystukała w telefonie dziękuję i wysłała je na tak dobrze znany, michałowy numer.
Rodzice traktowali ją jak umierającą, powodując, że sama zaczynała tak się czuć. Wciskali jej dietetyczne posiłki, skakali wokół niej jak koło świętej krowy. Miała już tego dość. Wiedziała, że z dnia na dzień jej organizm stawał się coraz słabszy. Czuła jak ucieka jej cale życie. Nie chciała umierać nie spełniając swoich marzeń czy pragnień.
Postanowiła zacząć już od dziś.